Regaty w Zbąszyniu widziane oczami POL 8457

Puchar Polski, czyli jedziemy… albo i nie? By 8457 team

Czwartek

Czwartkowe popołudnie, powietrze leniwie przesuwa się nad dolnomokotowskim korpozagłębiem. Telefon, dzwoni Bartek (to ten Bartek, z którym połamałem maszt od omegi, ale wtedy to nie ja siedziałem za sterem). blablabla… ŻE CO? Jak to nie jedziemy? Że egzamin? Że we wtorek? Man, please…

Konsternacja – szybki research po znajomych, którzy nie boją się wsiąść ze mną na łódkę nie przynosi rezultatu. Albo karmią rybki, wymieniają wodę w żelazku, albo budują (swoją?) świetlaną przyszłość w jakimś korpo, w ostateczności nie mają wysokiego ubezpieczenia i wolą nie ryzykować… W sumie nic dziwnego, nie wiem czy sam wsiadłbym ze sobą na łódkę. W środowisku ploty rozchodzą się szybko, po chwili telefon zaczyna dzwonić: „jak to nie jedziesz?”, „Kolego, kupiliśmy tyle yyy… soku pomarańczowego, że sami nie dam rady”, „stary, pożycz jakąś stów…”. Rozwiązania brak, po chwili kolejny telefon, numer nieznany, jest nadzieja… Niestety Pani z biura Plus Gsm chce wcisnąć mi jakąś rewelacyjną ofertę, nie chce za to jechać ze mną do Zbąszynia, i nie umie pływać. Dziwna jakaś. Chciałem nauczyć, ale sie rozłączyła. Ignorantka.

Po kilku telefonach udaje mi sie wybić z głowy Bartkowi pomysł nauki w domu:

M: ej Einstein, weź książki, tam jest cicho i spokojnie, nic się nie dzieje, posiedzisz sobie na pomoście, bez stresu, nikt nie będzie przeszkadzał. A tu jeszcze przez przypadek na jakąś imprezę pójdziesz, i nic się nie nauczysz

B: serio?

M: serio, nikt tam nie będzie przeszkadzał, to spokojni ludzie, weź tylko dużo książek…

B: ok, to jadę

Szybka akcja odbioru załogi z Placu Wilsona i po 3h42min jesteśmy po odbiór łódki. 4h spania, i atak na Zbąszyń.

Piątek

Przyjeżdżamy, na miejscu jeszcze spokojnie, jedynie Mietek szaleje na wodzie, więc wszystko w normie. Warto dodać, że w międzyczasie szły zakłady „ile po czasie wyjedzie z Warszawy załoga Rzepa-Prus”, ku zaskoczeniu zakładających się, chłopaki dotarły i nawet zeszły na wodę. Leniwie ogarniamy boata, i po 2h jesteśmy na wodzie. Trzeba nadmienić, że Bartek na 505 siedział po raz pierwszy w życiu, banan na twarzy pojawił się po 5 min przy okazji pierwszego ślizgu, i nie zszedł z niej aż do końca pływania mimo sadzenia gleby za glebą na spinakerze (dzięki za wskazówki Mietek). Jak tu przesiąść się z powrotem na omegę?! Pod koniec dnia gdyńska dwójka: jeden wysoki i drugi różowy rozstawiają 2 bojki i kręcimy kółka na połówkach.

Wieczorem akcja integracja połączona z niespodziewanym znalezieniem noclegu, po 2 w nocy – spanie, obyło się bez atrakcji takich jak dzień później;)

Sobota rano

Ogarniamy życie, ogarniamy łódkę i na wodę. Plan minimum jest jasny: 1- przeżyć, 2- objechać grubego i nerwowego (POL 8208 -pozdrawiamy!). Ten drugi plan nawet ważniejszy. Chłopaki schodzą na wodę z takim samym założeniem, napalili się na objechanie nas jak arab na kurs pilotażu, niestety zapomnieli zakleić korków od komór i jedynie bliska odległość od brzegu uratowała 8208 od podzielenia losów Titanica. Świtezianki podobno miały ubaw, Rzepa za sterem z pawężą pod wodą – niekoniecznie.

Coś tam ustawiamy, coś regulujemy, Bartek mówi, że nie ogarnia tej kuwety, dzień, jak co dzień. Flaga poszła, trochę opóźniona, ale wszyscy kręcą się wokół komisji. Niepewnie bujamy sie po linii startu, po sygnale udaje nam się wystartować daleko od boi i komisji, ale za to w dość czystym wietrze. Pierwsza halsówka bez rewelacji, na górnej boi jedziemy w okolicach 10 miejsca, niestety Rzepecki z Prusem jedno miejsce przed nami, fuck fuck fuck! Stawiamy spina, co o dziwo idzie całkiem sprawnie, i jadąc w dół objeżdżamy kilka łódek. Zrzut spina, objeżdzam bojkę tak daleko, że Bartek na pewno zatłukłby mnie gołymi rękami gdyby sięgnął mnie z trapezu (to dlatego profilaktycznie siadam z tyłu i moczymy rufę). Jedziemy do góry, objeżdżamy pare łódek na halsówce, znowu spin, potem znowu w dół, i nagle okazuje sie że mamy 4 miejsce. Przed nami 8129 – Plewa Bros, jedziemy wyżej na spinie, chłopaki sie nie bronią, i na dolnej boi jesteśmy przed nimi. Ostatnia halsówka do mety, prawie przegrywamy przez moje nieogarnięcie, ale udaje się dowieźć 3 miejsce. Nie wiem co się dzieje, planowałem byc w okolicach 10, a tu taki bonus od losu. No nic, jak dają to trzeba brać, jak biją – to uciekać (halooo Rzepecki, przeczytaj sobie ten kawałek kilka razy)! Nie pamiętam co się działo w następnych wyścigach poza kilkoma szczegółami. Ciągle uciekamy przed tymi samymi łódkami, liderem pogoni zazwyczaj jest „radiowóz” Andrzeja, czai się za nami jak nieoznakowane Mondeo na krajowej siódemce. Niestety (a może i stety) mamy juz za dużo punktów karnych, i nie chcąc zostać bohaterami telenoweli „Uwaga Pirat”, sprytnie uciekamy na drugą stronę trasy. Na pierwszym miejscu w „rankingu problemów dnia na wodzie” oprócz nas samych znajdują się Plewa Bros i słynna już załoga 8208, czyli Paweł-„mówi-jak-jest”-Prus i Piotr-„Paweł-k*&#!-wyłaź-na-balast”-Rzepecki, która w ostatnim biegu na dolnej boi robi dym i wpycha nas nad boję. Sprawe poprawia Konrad, któremu zablokował się fał spina i zamiast jechać do góry, jedziemy w dół. Trzciny coraz bliżej, ale ogarniamy temat i wracamy na dobrą stronę mocy. Potem podjazd do góry, dotykam bojki, objeżdża nas jeszcze pasiasty pogromca z Zachodniopomorskiego, kończymy na 6tym miejscu. Jest niedosyt, chociaż rano 6te miejse brałbym w ciemno!  Ciekawostką wyścigu były wielkie odkrętki, chyba w drugim albo trzecim biegu zdarzyła się sytuacja, w której wypadliśmy ze startu w pełnym ślizgu, lecąc lewym halsem na górną boję w półwietrze kilkanaście metrów za 8208- było wesoło. Mniej wesoło było jak trzeba było stawiać spina, a okazało się, że na druga boję trójkąta wjeżdżamy bajdewindem.

Po wyścigach robimy małą wymianę, biorę na pokład Piotrka, a Bartek idzie na ster 8208. Godzina wygłupów na wodzie, rozwalona noga Piotrka i spływamy na brzeg. Przy podejściu do brzegu 8208 nie po raz pierwszy, (ale po raz pierwszy beze mnie za sterem) pokazuje klasę. Paweł przy wietrze „w porywach 2Bf” urywa pół rufy. Jest klasa, mają rozmach!

Po pływaniu ogarniamy łódkę.

Sobota wieczór

Jedno wielkie HE-HE-HE zakończone- cytuję „fajką pokoju o smaku chyba „Bols” paloną „z gwinta”, o 4 rano pod camperem pasiastej ekipy ze Szczecina. Poza tym to strasznie nudno. Nie spać na krawężnikach – zwiedzać!

Niedziela

Start miał być wczesniej, niestety nastapił całkowity zanik wiatru. Ktoś miał odpalić wentylator, ale zabalował dzień wcześniej ze Świteziankami, i zaspał. Czekamy, czekamy, ktoś chciał odpalać grilla i zaczął chłodzić browar, ale chwilę po 11 w końcu ktoś u góry przestawił wajchę, zaczyna się rozwiewać. Schodzimy na wodę. W planie 2 wyścigi, jedziemy na start. Zastanawiamy się czy wczorajszy wynik to przypadek, bo nie bardzo wiemy co się dzieje. Bartek nie wie 2 razy bardziej niż ja, zupełnie nie wiem dlaczego! Start, i jedziemy ze środka linii na górną boję. Halsówka niezła, z zamkniętymi oczami jestem w stanie powiedzieć kto płynie za nami. Odgłosy kulturalnej wymiany zdań nie pozostawiają wątpliwości że jedzie za nami warszawska oaza spokoju, słoiki z Bydgoszczy i Podlasia czyli 8208:
– Paweł, mam ogromną prośbę, mam nadzieję że wyjdziesz na balast
– Ależ oczywiście Piotrze
– Znakomicie Pawle, bardzo cieszy mnie to że tak dobrze orientujesz sie w tym co należy wykonać na łódce, i że robisz to tak sprawnie
– Nie śmiałbym inaczej, pływanie z Tobą, to sama przyjemność
– Napawa mnie to nadzieją, na pewno dzięki temu łatwiej będzie stawiać nam czoła konkurencji
-Kocham Cie Paweł
-Ja Ciebie tez kocham Piotrze!

Na szczęście zanim tęczą wytworzoną nad żaglami 8208 przebiegł jednorożec, dojechaliśmy do górnej boi. Krzycze do Bartka żeby zobaczył jak na spinie jedzie Bart z Łukaszem i wiecznie grawerujący, czyli 8416 z Przemasem i Piotrem. Chwila konsternacji:
B: nie ma ich
M: jak to ich nie ma?
B: no nie ma
M: ominęli jakąś boję? Wjeżdżamy na inną? O co chodzi?
B: e, jedziemy pierwsi
M: niemożliwe
B: no faktycznie niemożliwe, przecież nie ogarniamy. A pamiętasz te boję na Nordcupie na której połamaliśmy masz…
M: dobra, nie p*&^%$, stawiajmy tego spina

Cały wyścig trwa pogoń, Luk z Bartkiem objeżdżają nas bez wysiłku jak małe dzieci, ale 8416 długo nie może nas wyprzedzić. Niestety na dolnej boi przed halsówką do mety pomimo tego, że wjechaliśmy na nią z 40m przewagą przed 8416 i doganiającą ich 7942 stajemy. Możemy tylko patrzeć jak Przemek z Mietkiem jadą na prywatnym wietrze do mety. To był chyba kryzysowy moment dla mojego załoganta, bo oświadczył, że wraca piechota na ląd, że nie lubi Sosnowca, i że takie żeglowanie nie ma sensu. Na szczęście Bartek nie chodzi po wodzie jak taki Pan 2000lat temu także w pełnym dwuosobowym składzie wjeżdżamy na metę. Kolejny bieg to nieoczekiwanie dobra halsówka, i słaba jazda na spinie. Słaba, bo w ostatnim biegu popełniam błąd, i tuż przed ostatnia bojką objeżdża nas Przemek z Piotrkiem na 8416. Wpływamy na metę na 3cim miejscu, a nasza kolejność we wszystkich biegach wygląda tak: 3,3,6,4,3, co w klasyfikacji generalnej daje nam trzecie miejsce. PUDŁO! Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, ale jakoś się udało. Po biegach ceremonia wręczania nagród, fotoreporterzy, fanki, autografy;  obłowieni w pocztówki (chcę podziękować Piotrkowi, który wysłał mi naprawdę piękną kartkę ze Zbąszynia!) i długopisy ogarniamy sprzęt (kolejne „naj” – wyjeżdżamy najpóźniej, Bart z Lukiem już pewnie są na obwodnicy 3miasta,) i wyjeżdżamy ze stolicy światowego żeglarstwa. Już tęsknimy!!!