Byliśmy w Berlinie na ostatnich zawodach w tym roku, kończących nasz sezon regatowy. Na dwadzieścia ekip startujących w klasie 505 zajęliśmy finalnie dziewiąte miejsce. Wyścigi odbyły się tylko w sobotę, bo w niedzielę zabrakło wiatru. Imprezę wygrał wyśmienity Morten Bogacki, a my z mnóstwem nowych znajomości i z zadowolenie wróciliśmy do domu.
Na Mistrzostwa Berlina wybraliśmy się z kilku powodów. Podczas MP w Świnoujściu Niemcy skutecznie zapraszali nas do przyjazdu. Poza tym kilku naszych znajomych było już tam wcześniej i zachwalali miejsce oraz imprezę. Najważniejsze jednak było to, że mogliśmy tam dotrzeć tylko w dwie godziny.
Procedura rejestracji przez internet przebiegła łatwo i przyjemnie. Od razu zwraca uwagę lista startowa, na której łódki z numerami 90xx i 91xx to większość. Niezrażeni tym faktem robimy przelew 40 Euro wpisowego i zaczynamy planować wypad za Odrę.
Docieramy do siedziby Potsdamer Yacht Club w piątek wieczorem. Przygotowujemy wstępnie łódkę i rozglądamy się po okolicy. Wrażenie robi budynek klubu, którego historia sięga 125 lat. Przy pomostach zaś zacumowanych jest ponad sto jachtów. Biorąc pod uwagę to, że jesteśmy nad wcale nie ogromnym jeziorem Wannsee, że podobnych klubów jest kilka i że większość cumujących jachtów to jednostki morskie, no to widać rozmach.
Większość „piątek” stała już w klubie. Tylko młodzież krzątała się przy 420-tkach, które miały startować razem z nami. Zanim skończyliśmy montować maszt i olinowanie ktoś wpadł zaparkować kolejną „piątkę” i odjechał. Z żalem stwierdziliśmy, że obyczaj witania przybyszów na regaty i długich dyskusji w porcie przy łódkach nie jest znany po tamtej stronie Odry. Ambitnie chcemy ich tego nauczyć w przyszłym roku, do czego solidnie się przygotujemy 🙂
W sobotę rano na odprawie sterników dowiedzieliśmy się, że wiatr rozkręci się dopiero około południa więc odroczono starty. Oprócz nas w podobnej sytuacji znalazło się prawie trzydzieści załóg z 420-tek. Zabijając czas przestudiowaliśmy IŻ. Niby klasyczny up and down ale…. Okazało się, że górny znak ma boję rozprowadzającą. Dolny znak to dwie boje tworzące bramkę tuż przed statkiem komisji. Na koniec poniżej komisji boja X i kurs połówką na linię mety. Dla nas wygląda to bardzo sensownie. Pomyśleliśmy, że przy znakach nie powinno być bajzlu.
Pogoda, jak na końcówkę października była świetna. Czyste niebo, słońce, temperatura około 10 st. C. Kiedy wiatr zaczął się rozwiewać zeszliśmy na wodę. Jeden slip nie stanowił problemu, a wszyscy bardzo sprawnie się zwodowali.
Po sprawdzeniu działania systemów i regulacji zaczailiśmy się w pobliżu komisji. Planując taktykę na pierwszy wyścig obczailiśmy przeciwników. Był znany nam Morten Bogacki z doświadczeniem z klasy 470, sympatyczna Anna Hauschild która bywała na naszych imprezach i Anika Wollenbecker. Pozostałych nie znamy ale patrząc na ich stosunkowo nowe łódki traktujemy z respektem. Postanawiamy wystartować z lewej, przy pinie.
Plan wydaje się słuszny, bo przy statku komisji jachty się kotłują, a my mamy sporo swobody. Łapiemy start na pełnej prędkości i w punkt. Wiatr jest słaby ale wystarczający, żeby wyjść z balastem na trapez. Płyniemy w czystym wietrze i po dwustu metrach orientujemy się, że prowadzimy wyścig. Liczymy na korzystną zmianę wiatru żeby zrobić zwrot i zbudować przewagę. Tak się po chwili staje i zaczynamy planować wejście odległy jeszcze na górny znak. Obserwujemy, co robią inni i widzimy, że Bogacki dalej płynie w lewo, a Anna podobnie jak my idzie na prawą. Przychodzą prywatne szkwały i widać, że Anna jest szybsza. Szybciej dopływa do layline i robi zwrot. My też chwile po niej ale już za jej rufą. Lecimy na górny znak i boję rozprowadzającą bezpiecznie bo szybko zbliżający się Bogacki był na lewym halsie i musiał nam i tak ustępować. Stawiamy spinakera i żeglujemy za Anną nie zważając na Bogackiego. Okazało się, że popłynął on w druga stronę, miał lepszy wiatr i na dolnym znaku był już przed nami. Nie zrażeni tym faktem płyniemy dalej za nimi w lewą stronę akwenu. Tymczasem pozostałe łódki na bramce rozprowadzającej poszły w prawo. Krótko mówiąc właśnie tam było nieco więcej wiatru i wyprzedzają nas jeszcze dwie załogi. Po górnym znaku skupiamy się na pilnowaniu tych za nami i dowozimy piąte miejsce.
W drugim wyścigu start już tak łatwy nie był. Krótko mówiąc część zawodników pilnowała pinu i startowaliśmy w połowie linii. Oni pływają ostro i szybko. Trudno jest więc wyjść na czysty wiatr i złapać własny rytm. Oba kolejne wyścigi kończymy w połowie stawki. Przyszła kolej na czwarty i ostatni tego dnia wyścig. Ponownie decydujemy się na start przy pinie. Szukamy dla siebie miejsca ale nagle przychodzi dość długi szkwał, łódki zaczynają się rozpędzać, a my nie mieścimy się przed końcową boją startową. Musimy odpaść, zrobić rufę i płynąc lewym halsem odbieramy defiladę wszystkich 19 jachtów. Usiłujemy nadrobić stratę dystansu. Częściowo nam się to udało i wyprzedziliśmy na górnych znakach kilka łódek. Pod wieczór jednak to wiatr rozdawał karty. Przyszły momenty całkowitej ciszy, niespodziewane zmiany kierunku i szkwały. Można sobie wyobrazić, jak frustrujący jest moment tuż przed metą. Po odrobieniu strat po bardzo złym starcie omijamy dolny znak i usiłujemy połówką doczołgać się do mety. Aż tu nagle z tyłu przychodzi szkwał i dociera do dwóch łódek kilkanaście metrów za nami. Słychać, jak się rozpędzają i przelatują obok nas. W głos się śmiejemy z Adamem i niemal równocześnie krzyczymy „Pendolino!”. Niemcy w lot nas rozumieją, o czym świadczą kciuki podniesione do góry.
Tego dnia wieczorem w eleganckiej klubowej restauracji odbyło się przyjęcie. Jedzenie stawiali organizatorzy, trunki to już każdy we własnym zakresie. Atmosfera jak zwykle bywa w ekipie 505 bardzo przyjacielska i na wesoło.
Następnego dnia znów wyszło słońce ale wiatru zupełnie zabrakło. Wyniki z soboty stały się ostatecznymi i po odrzutce całe zawody kończymy na 9 miejscu. Regaty wygrał Morten i Jens, którzy pływali bezbłędnie. Druga była Dorothea i Geeske, a trzeci Thure i Aron. W nagrodę dostali medale, grawerowane okolicznościowo szklanki do piwa i dyplomy. Zanim stamtąd wyjechaliśmy, żegnając się z ekipą dostaliśmy zaproszenie na najbliższe regaty do Lipska pod intrygująca nazwą Sauna-Cup 🙂 . Oczywiście zapraszali nas też do ponownego udziału w zawodach za rok w Berlinie. Niektórzy pytali o kalendarium naszych imprez, bo są zainteresowani startami w Polsce.
Z całej tej imprezy konkluzje mamy takie, że na pewno będziemy tam za rok. Przy odpowiednich warunkach wiatrowych można na koniec sezonu poszaleć na wodzie. Jest też okazja przystawić się do niezłych zawodników z bardzo dobrym sprzętem. Mówimy wszystkim zatem… Do zobaczenia za rok w Berlinie! 🙂